poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Maximilien Lemaire. New Hampshire. [4/12]


Piątek, 22:47
Kolorowy tłum przelewał się wkoło dużej sali, wypełnionej tandetną muzyką. Przed momentem, dwa krzesła od niego, na stół osunęła się podpita para w okolicach dwudziestki, całująca się głośno i namiętnie. Westchnął i odszedł od stołu.
Piątek, 22:50
Kieliszek w dłoni, powolne przepychanie się pomiędzy tłumem skaczących ludzi. Pokój wypełniony dymem i tylko jedna myśl: „wolę palić na zewnątrz”. Kolejne pomieszczenie przemierzane w żółwim tempie. Mężczyzna rzygający w kącie. Swąd przypalanych włosów. Obściskująca się para, jego ręka pod jej sukienką. Jej jęk i dłoń ściskająca za ramię, gdy przechodził tuż obok. Pchnął drzwi i wypadł na zewnątrz, łapczywie łykając świeże powietrze; nie dawało ono jednak ukojenia. Było ciężkie i przepełnione parą wodną. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął paczkę papierosów. Ostatni – Życzeniówka. Jak zwykle nie umiał nic wymyślić. Westchnął, zmiął paczkę i wyrzucił do śmietnika. Umieścił papierosa w ustach, odpalił i zaciągnął się. Ruszył alejką przed siebie, mijając kolejne drzewa. W kieszeni zaczął wibrować telefon. Otrzymał jedynie krótką wiadomość tekstową: „Potrzebuję cię. Teraz. Za 15 minut na rogu West St i Main Rd”. Westchnął i ruszył w jej stronę.
Piątek, 23:05
Stała tam. Pobliska latarnia delikatnie oświetlała jej bladą cerę. Przesunęła ciężar ciała na lewą nogę. Krótki czarny płaszcz odsłaniał jej długie szczupłe nogi, odziane jedynie w pasiaste rajstopy. Na stopach  miała czerwone szpilki; te same, które kupił jej na ostatnią rocznicę. Włosy delikatnie zamigotały w świetle, gdy poruszyła głową. Podszedł do niej od tyłu, zaplatając dłonie na talii.
– Witaj, kochanie – wyszeptał jej wprost do ucha, po czym pocałował ją w policzek. Odwróciła się. – Więc… o co chodzi?
Piątek, 23:07
Chłodny, letni deszcz.
Delikatne, zachłanne usta. 
Mokry kosmyk na policzku.
Drobne dłonie muskające lędźwie.
Szybki, urywany oddech.
Lekkie pchnięcie, półobrót.
Zimny, omszony mur za plecami.
Mokra koszulka przyklejona do ciała.
– To koniec. Przepraszam – szepnęła cicho, składając na jego ustach ostatni pocałunek, po czym pobiegła w ciemną dal.     
Piątek, 23:19
– Sex on the beach, proszę – powiedział siadając za barem.
– To ty… – urwała, przypatrując mu się uważniej. – Ja cię znam – dodała zalotnym głosem barmanka.
– Naprawdę? Proszę cię, chcę się dzisiaj napić. Naprawdę, nie proszę o nic więcej. Mogłabyś dać mi spokój i tego drinka?
– Jasne, jasne, już się robi… – powiedziała speszona, odwracając się do niego plecami.
Piątek, 23:55
Po kilku kolejkach ruszył na parkiet. Wpił się w usta pierwszej napotkanej dziewczynie, przypominającej Tą, która akurat przed chwilą zostawiła go w ciemnym zaułku.
– Pardonne mes lèvres – powiedział szybko i wyszedł z klubu, pozostawiając za sobą zdezorientowaną dziewczynę, tak jak wcześniej Ona, z tego ciemnego zaułka.
Sobota, 00:02
Alkohol uderzył mu do głowy. Czuł, że jest mocno pijany. Jednak picie wielu drinków na siedząco było złym pomysłem. Nagle, z wyjścia dla personelu obok którego się znajdował, wyszła barmanka, która wcześniej próbowała go poderwać. Kilka słów, gorące urywane pocałunki, jej ręka na jego pasku. Chwyciła go za dłoń i pociągnęła w kierunku swojego mieszkania.
Sobota, 4:47
Dźwięk dzwonka jej telefonu wwiercał mu się w głębsze partie mózgu.
Sobota, 4:49
Wreszcie skończyła sie ta straszliwa kakofonia dźwięków. Otworzył oczy. Delikatnie wywinął się z objęć brunetki. Pozbierał swoje rzeczy porozrzucane po pokoju. Mijając lustro, przeczesał ręką włosy. Wyciągnął z otwartej szuflady paczkę Lucky Strike’ów oraz zapalniczkę. Westchnął głęboko, cicho zamykając za sobą drzwi. Sprawnym ruchem naciągnął na siebie spodnie. Nie chciał takiego życia. Od imprezy do imprezy. Nie mieć żadnych innych wartości. Nic, na no mógłby czekać. Nikt, na kogo mógłby czekać. Męczyło go takie życie. 
Sobota, 5:16
Przemykał  alejkami kampusu, nie mając na sobie nic, poza jeansami. Cały swój dobytek trzymał w dłoniach. Trampki w jednej dłoni, koszula, bokserki, komórka i damski stanik w drugiej. Kolejny do kolekcji. Takie spaczenie.
– Maxie…!  – usłyszał nagle za sobą. Westchnął cicho, starając się schować ten nieszczęsny stanik, gdzieś pod koszulą. Pomachał jedynie jej ręką, nawet nie racząc na nią spojrzeć. W zasadzie nawet nie był do końca pewny, kto go wołał tym świergotliwym głosem.
Sobota, 6:21
Cicho zamknął za sobą drzwi pokoju. Jego współlokatorzy jeszcze spali. Porzucił na łóżku rzeczy, wziął z szafy czyste ubranie oraz kosmetyczkę i ruszył do łazienki. Miał dość tego wszystkiego. Zastanawiał się, co może z tym zrobić. Takie życie bez sensu, nie ma sensu. Chciał to naprawić, poprawić. Póki jeszcze jest czas. Póki można coś zmienić. Tylko Ona trzymała go w całości, w stanie nadającym się do użytku. Bez kobiety był tylko marnym podrywaczem, kobieciarzem, zaliczającym panienki.
Sobota, 22:56
Podszedł do tablicy ogłoszeń. Przypiął na niej kartkę z tekstem:
Maximilien Lemaire, lat 20.
Poszukuje stałej sympatii na czas nieokreślony.
Był ciekawy, czy ktoś się zgłosi. Miał taką nadzieje. Miał szczerą nadzieję.
Bo poza nadzieją, już nic mu nie zostało.

3 komentarze:

  1. Przepiękne, poezja...
    Rozpłynęłam się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Raz, świetny pomysł na te historie ze wszystkich stanów (aż mnie kusi, by w zeszycie zacząć podobne wyzwanie/ćwiczenie). Dwa, po prostu świetne wykonanie. Naprawdę mi się podobało :D Będzie tego więcej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego jest więcej, z tym, że muszę nad tym przysiąść i popoprawiać oraz podesłać do zbetowania ;)

      Usuń

Obserwatorzy