Piątek,
22:47
Kolorowy
tłum przelewał się wkoło dużej sali, wypełnionej tandetną muzyką. Przed
momentem, dwa krzesła od niego, na stół osunęła się podpita para w okolicach
dwudziestki, całująca się głośno i namiętnie. Westchnął i odszedł od stołu.
Piątek,
22:50
Kieliszek
w dłoni, powolne przepychanie się pomiędzy tłumem skaczących ludzi. Pokój
wypełniony dymem i tylko jedna myśl: „wolę palić na zewnątrz”. Kolejne
pomieszczenie przemierzane w żółwim tempie. Mężczyzna rzygający w kącie. Swąd
przypalanych włosów. Obściskująca się para, jego ręka pod jej sukienką. Jej jęk
i dłoń ściskająca za ramię, gdy przechodził tuż obok. Pchnął drzwi i wypadł na
zewnątrz, łapczywie łykając świeże powietrze; nie dawało ono jednak ukojenia.
Było ciężkie i przepełnione parą wodną. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni
marynarki i wyciągnął paczkę papierosów. Ostatni – Życzeniówka. Jak zwykle
nie umiał nic wymyślić. Westchnął, zmiął paczkę i wyrzucił do śmietnika.
Umieścił papierosa w ustach, odpalił i zaciągnął się. Ruszył alejką przed
siebie, mijając kolejne drzewa. W kieszeni zaczął wibrować telefon. Otrzymał
jedynie krótką wiadomość tekstową: „Potrzebuję
cię. Teraz. Za 15 minut na rogu West St i Main Rd”. Westchnął i ruszył w jej
stronę.
Piątek,
23:05
Stała
tam. Pobliska latarnia delikatnie oświetlała jej bladą cerę. Przesunęła ciężar
ciała na lewą nogę. Krótki czarny płaszcz odsłaniał jej długie szczupłe nogi,
odziane jedynie w pasiaste rajstopy. Na stopach
miała czerwone szpilki; te same, które kupił jej na ostatnią rocznicę.
Włosy delikatnie zamigotały w świetle, gdy poruszyła głową. Podszedł do niej od
tyłu, zaplatając dłonie na talii.
–
Witaj, kochanie – wyszeptał jej wprost do ucha, po czym pocałował ją w
policzek. Odwróciła się. – Więc… o co chodzi?
Piątek,
23:07
Chłodny,
letni deszcz.
Delikatne,
zachłanne usta.
Mokry
kosmyk na policzku.
Drobne
dłonie muskające lędźwie.
Szybki,
urywany oddech.
Lekkie
pchnięcie, półobrót.
Zimny,
omszony mur za plecami.
Mokra
koszulka przyklejona do ciała.
– To
koniec. Przepraszam – szepnęła cicho, składając na jego ustach ostatni
pocałunek, po czym pobiegła w ciemną dal.
Piątek,
23:19
– Sex
on the beach, proszę – powiedział siadając za barem.
– To
ty… – urwała, przypatrując mu się uważniej. – Ja cię znam – dodała zalotnym
głosem barmanka.
– Naprawdę?
Proszę cię, chcę się dzisiaj napić. Naprawdę, nie proszę o nic więcej. Mogłabyś
dać mi spokój i tego drinka?
–
Jasne, jasne, już się robi… – powiedziała speszona, odwracając się do niego
plecami.
Piątek,
23:55
Po
kilku kolejkach ruszył na parkiet. Wpił się w usta pierwszej napotkanej
dziewczynie, przypominającej Tą, która akurat przed chwilą zostawiła go w
ciemnym zaułku.
–
Pardonne mes lèvres – powiedział szybko i wyszedł z klubu, pozostawiając za
sobą zdezorientowaną dziewczynę, tak jak wcześniej Ona, z tego ciemnego zaułka.
Sobota,
00:02
Alkohol
uderzył mu do głowy. Czuł, że jest mocno pijany. Jednak picie wielu drinków na
siedząco było złym pomysłem. Nagle, z wyjścia dla personelu obok którego się
znajdował, wyszła barmanka, która wcześniej próbowała go poderwać. Kilka słów,
gorące urywane pocałunki, jej ręka na jego pasku. Chwyciła go za dłoń i
pociągnęła w kierunku swojego mieszkania.
Sobota,
4:47
Dźwięk
dzwonka jej telefonu wwiercał mu się w głębsze partie mózgu.
Sobota,
4:49
Wreszcie
skończyła sie ta straszliwa kakofonia dźwięków. Otworzył oczy. Delikatnie
wywinął się z objęć brunetki. Pozbierał swoje rzeczy porozrzucane po pokoju. Mijając
lustro, przeczesał ręką włosy. Wyciągnął z otwartej szuflady paczkę Lucky
Strike’ów oraz zapalniczkę. Westchnął głęboko, cicho zamykając za sobą drzwi.
Sprawnym ruchem naciągnął na siebie spodnie. Nie chciał takiego życia. Od
imprezy do imprezy. Nie mieć żadnych innych wartości. Nic, na no mógłby czekać.
Nikt, na kogo mógłby czekać. Męczyło go takie życie.
Sobota,
5:16
Przemykał alejkami
kampusu, nie mając na sobie nic, poza jeansami. Cały swój dobytek trzymał w dłoniach.
Trampki w jednej dłoni, koszula, bokserki, komórka i damski stanik w drugiej.
Kolejny do kolekcji. Takie spaczenie.
– Maxie…! –
usłyszał nagle za sobą. Westchnął cicho, starając się schować ten nieszczęsny stanik,
gdzieś pod koszulą. Pomachał jedynie jej ręką, nawet nie racząc na nią spojrzeć.
W zasadzie nawet nie był do końca pewny, kto go wołał tym świergotliwym głosem.
Sobota,
6:21
Cicho
zamknął za sobą drzwi pokoju. Jego współlokatorzy jeszcze spali. Porzucił na
łóżku rzeczy, wziął z szafy czyste ubranie oraz kosmetyczkę i ruszył do
łazienki. Miał dość tego wszystkiego. Zastanawiał się, co może z tym zrobić.
Takie życie bez sensu, nie ma sensu. Chciał to naprawić, poprawić. Póki jeszcze
jest czas. Póki można coś zmienić. Tylko Ona trzymała go w całości, w stanie
nadającym się do użytku. Bez kobiety był tylko marnym podrywaczem,
kobieciarzem, zaliczającym panienki.
Sobota,
22:56
Podszedł
do tablicy ogłoszeń. Przypiął na niej kartkę z tekstem:
Maximilien Lemaire, lat 20.
Poszukuje stałej sympatii na czas
nieokreślony.
Był
ciekawy, czy ktoś się zgłosi. Miał taką nadzieje. Miał szczerą nadzieję.
Bo poza
nadzieją, już nic mu nie zostało.
Przepiękne, poezja...
OdpowiedzUsuńRozpłynęłam się :)
Raz, świetny pomysł na te historie ze wszystkich stanów (aż mnie kusi, by w zeszycie zacząć podobne wyzwanie/ćwiczenie). Dwa, po prostu świetne wykonanie. Naprawdę mi się podobało :D Będzie tego więcej?
OdpowiedzUsuńTego jest więcej, z tym, że muszę nad tym przysiąść i popoprawiać oraz podesłać do zbetowania ;)
Usuń