wtorek, 3 lutego 2015

Z pamiętnika przyszłego inżyniera {3}: O „Mrocznych umysłach” słów kilka

Jak widać, trochę uporządkowałam na blogu. Może to mnie zmotywuje do częstszego wpadania tutaj.

Coś około-recenzji książki Alexandry Bracken „Mroczne umysły”. Choć w zasadzie do recenzji to temu daleko. Raczej kilka luźnych przemyśleń, zgrzytów powieści, które wyłapałam podczas czytania. Ten kawałek tekstu można znaleźć równiż pod adresem: [link].

Mam bardzo mieszane uczucia co do tej książki. Niby kreacja bohaterów jest niezła, jak na literaturę YA, ale świat przedstawiony leży. Rozumiem, że historię poznajemy z punktu widzenia bohaterki, ale i tak, jak dla mnie, zbyt wiele w niej luk. Bo niby jak miałby funkcjonować świat w sytuacji wykreowanej przez autorkę? Kiedy młode pokolenie zostaje zdziesiątkowane przez tajemniczą chorobę OMNI, a zdecydowana większość (jeśli nie wszyscy, bo tego nie potrafiłam wywnioskować z treści) zostaje obdarzona tajemniczymi umiejętnościami, których boją się dorośli, dlatego wszystkich zamykają w obozach, gdzie w każdej chwili są pilnowani. W zamkniętych placówkach panuje ostra dyscyplina, dziewczynki praktycznie wcale nie mają kontaktu z chłopcami (jakoś nie widać szans na kolejne pokolenie), a co mnie chyba najbardziej uderzyło, nie poświęcają ani chwili na naukę. I w jaki sposób miałoby funkcjonować społeczeństwo, jeśli dorosłe pokolenie odejdzie?
A przecież Zieloni, którzy przede wszystkim świetnie radzą sobie z liczbami i często miewają pamięć fotograficzną spokojnie mogliby wrócić do społeczeństwa. Przynajmniej ja nie widzę w nich większego zagrożenia. No bo co mi zrobi taki nastolatek, który przykładowo potrafi całkować? Chyba że Zieloni posiadają jeszcze inne ukryte talenty, o których autorka nas, czytelników nie poinformowała. 
Do tego należy dodać również fakt, który niezmiernie mnie rozbawił, a mianowicie – zarówno OMNI, jak i psi, dotyka prawie (z drobnymi, pojedynczymi wyjątkami) wyłącznie społeczności Amerykanów! Magia. Choroba, która najprawdopodobniej przenosi się jakąś drogą, czy to przez powietrze czy kontakt z zarażonym, jest na tyle inteligentna, że nie przekracza granic. Jak już pisałam, z drobnymi wyjątkami w postaci zagubionych bakterii/wirusów, które może nie zrozumiały znaków. 
Tego kim tak naprawdę jest Uciekinier, domyśliłam się już przy pierwszej wzmiance o nim. Do tego od samego początku jego prawdziwe motywy zdają się zasmradzać tą sielankę i przyznam, że naiwność Ruby, po całym dystansie i niepewności, jaką serwowała nam w pierwszej części powieści, trochę mnie zawiodła. Myślałam, że jest bardziej świadoma tego, co Uciekinier potrafi dokonać. 
A czas, który główna bohaterka spędza w obozie, jak dla mnie zbyt obrobiony z emocji. I chyba zbyt mało miejsca mu poświęcono, skoro główna bohaterka spędziła tam aż sześć lat.
„Mroczne umysły” w ostatecznym rozrachunku trochę mnie zawiodły. Spodziewałam się czegoś dobrego jak na literaturę YA, a dostałam coś, przez co ciężko mi było przebrnąć. W zasadzie dopiero ostatnie kilkadziesiąt stron wciągnęło mnie na tyle, że nie mogłam się oderwać. I te same kilkadziesiąt stron zachęciło mnie do sięgnięcia po kolejny tom. Myślę, że gdyby powieść zakończyła się inaczej, raczej bym sobie odpuściła czytanie całego cyklu. 
I na koniec dodam jeszcze, że porównywanie tej pozycji do „Igrzysk Śmierci”, jest jak dla mnie dużym nieporozumieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy